dące do ukrytego zamczyska. Bliżej blask zorzy tonął w tysiącu drobnych miedziano-szarych bagien, ślizgał się po czarnych jeziorzyskach porysowanych jasnemi smugami. Stado kaczek z furkotem przeleciało i zapadło w tamtej stronie.
Stefan broń na plecach poprawił i poszedł w tym kierunku.
Nazajutrz nie doczekał się nawet wieczora. O zmierzchu już był u Zofii. Po cichutku otworzył drzwi i wszedł do wnętrza. Było pusto. Uchylił perkalową zasłonę nad łożem, myśląc, że śpi, lecz i tam jej nie znalazł... Widocznie wyszła... Usiadł trochę zawiedziony i przyglądał się rozmaitym kobiecym drobiazgom rozrzuconym po izbie, pełnej śladów jej upodobań, przyzwyczajeń i zajęć... Książeczka z rachunkami na stole... Paczka listów przewiązana sznureczkiem... On rachunków nigdy nie prowadził a listy palił, przyuczony do tego długim udziałem w spiskach. Album fotograficzne... Portrety staruszków, pewnie rodziców... Cały szereg młodych i starych, męskich i kobiecych postaci... Było tam kilka grup, gdzie Zofię otaczali ludzie zupełnie mu obcy — krewni a może koleżanki i koledzy... Cały tłum dusz i ciał przesunął się więc już koło niej... Bój uczuć powstał w niej i umarł zanim go poznała. Nie jest przecie już taka młodziutka!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/83
Ta strona została przepisana.