Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/90

Ta strona została przepisana.

— Ci mają nerw życia!... — wołał rozweselony Stefan.
— O! nie! Oni mają wolność!...
— No tak, to prawda: oni mają wolność! — mruczał i zaczynał w zamyśleniu krążyć po izbie.
— Wiesz co, Zofio: ty jesteś dziwną kobietą!... Mówią o dębie i bluszczu... Zapewne, że nie jestem bluszczem, lecz i ty... Nie uwierzysz jak często czerpię z ciebie otuchę! Ale chwilami, wyznaję, że i lękam się ciebie...
— Nie lękaj się. Nie masz czego...
Opierała się o jego ramię i objąwszy się chodzili w milczeniu po jurcie pełnej zmierzchu i szumu szalejącej nazewnątrz szarugi. Świeca migała i topniała.
— Psi czas!... Chodźmy spać!...
Tak upływały dnie podobne do siebie jak krople padającego nazewnątrz deszczu.
Co parę dni Stefan odwiedzał swe gospodarstwo, oglądał nory suśle i ogrodzenia. Zboże rozkoszowało się wilgocią. Grube, wąsate jego kłosy nasiąkłe wodą, z kroplami deszczu w pazuchach ziarenek, ani myślały twardnąć.
Jednakże brak pieniędzy i wzrastająca drożyzna mąki zmusiły Stefana do zaczęcia żniwa bez względu na deszcze i stan zboża. Zaproponował Zofii, aby przeniosła się do niego:
— Czasem w ciągu dnia parę ledwie go-