— Głupstwo, aby tylko zagoiły się, kiedy z pogodą nastaną rzeczywiste żniwa...
— Dlatego musimy się spieszyć, aby przygotować sobie zapas mąki... Wszak mamy jeszcze popłynąć na łąkę, aby skończyć zbiórkę siana...
— Ach, ta łąka! — wzdychała przekornie Zofia...
— Cudna była!...
Dzwoniły sierpy, długie garście zboża wzlatały do góry i, zataczając łuk, spadały na ziemię. Wieczorem składał Stefan wielkie czochrate snopy w czwórki i nakrywał je piątym snopem, niby czapą.
W czasie deszczu siadywali w jurcie przy płonącym ogniu i podczas gdy Zofia oskubywała kłosy i suszyła je na wielkich patelniach z blachy, Stefan mełł oczyszczone ziarno na małych ręcznych żarenkach. Z góry nad kominem nad złotowłosą głową Zofii zwieszały się z poledni jasne wąsate kądziele schnącego jęczmienia. Pachniało jak w spichlerzu.
Zofia przy tej pracy nuciła zwykle ulubioną swoją piosenkę:
Co dzień wieczór ku fontannie
Szła, pięknością swą czarując.
Co dzień wieczór na spotkanie
Spieszył jej niewolnik młody.