nej jeszcze gęstwiny ciemne wieżyce kosmatych świerków. Dołem przelewała się woda, błyskając na słońcu; kaczki kąpały się w bajorach czarno-srebnych, niby starodawna laka, i obrzeżonych kędziorami brunatnych, przeszłorocznych traw, żywcem wziętych z chińskiego obrazka. Już zdarzało się i pole uprawne, i wioska szara, płaska, zbudowana z kamieni, a wśród niej zawsze prawie jeden, dwa lub cały szereg osmolonych rumowisk, czarnych szkieletów pogorzelisk, wstrętnych jak wyrzut sumienia.
Ale ludzie zapomnieli o cierpieniach. Dzieci bawiły się na zwaliskach, kobiety prały bieliznę w potokach wiosennej wody, unosząc jeno na chwilę oczy od pracy, aby spojrzeć na przebiegający pociąg. W błękitnych dalach pól widać było błękitnych chińskich oraczów. Chłodna, sinawa barwa dalekich gór zwolna stawała się gorącą, liliowo-różową, fijoletową. Słońce piekło. Tłum na stacyach i w pociągu nagle się zmienił. Europejczycy gdzieś znikli; z okien zwłaszcza trzeciej klasy wyglądały wyłącznie żółte twarze Chińczyków w czarnych, okrągłych czapkach z kolorowemi gałkami. Chińscy przekupnie roznosili owoce, gotowane jaja, smażoną rybę, pieczony drób, jakieś słodycze, ciastka i pierożki, których dziwaczną nazwę dźwięcznym wykrzykiwali głosem.
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.