Pociąg nasz opóźniał się, i dopiero wieczorem zatrzymałem się na stacyi Cycykar, aby stamtąd ruszyć dalej do miasta Cycykaru, odległego o 20 wiorst.
Odradzano mi stanowczo podróżować po Mandżuryi w nocy, zresztą nie znalazłem na stacji nic, coby mi taką podróż umożliwiało: ani wozu, ani konia, ani nawet tragarzy. Musiałem nocować, lecz i nocować nie było gdzie. Stacyę Cycykar, jak większość stacyi kolei Mandżurskiej, dopiero budowano. Nie miała dworca, nie miała pokoju dla podróżnych; kancelarya naczelnika i telegraf mieściły się w jakiejś brudnej dziurze, bufet w ciemnej, nędznej lepiance Krążyły wprawdzie pogłoski, że istnieje gdzieś jakiś zajazd, ale bardzo sprzecznie mówiono o tem, a nikt nie umiał go wskazać. Byłem więc zmuszony udać się do komendanta stacyi. Ludzie mrukliwi, gburowaci, jak większość przyjezdnych w Mandżuryi, niechętnie, półgębkiem dawali mi objaśnienia. Pobrnąłem więc na chybił trafił, w rozpaczliwie ciemną noc, ku rozrzuconym i słabo migającym w oddali światełkom. Wpadłem do jakiegoś dołu, następnie psy mię opadły, aż wreszcie trafiłem na dwie rosłe figury, śpiewające pijanym głosem hulaszczą piosenkę.
— Gdzie tu mieszka komendant?
— He?! a co?
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.