dano ofiary, co widać było z resztek papieru i popiołu.
W świątyni u wrót północnych widziałem osobną kapliczkę na osobnem podwórku, ogrodzonem kamiennym murem, gdzie w małej, drewnianej altance rzeźbionej i jaskrawo czerwono malowanej stała tabliczka ze złotymi hieroglifami panującego obecnie bogdochana.
Obok tej świątyni mieścił się teatr, w którym od 11-ej zrana do wieczora grała muzyka i aktorowie w maskach i bogatych strojach dawali przedstawienia. Tłum zbity stał tam wciąż, i nie było sposobu się przezeń przedostać. Skorzystałem więc, że pewnego rana nikogo nie było, i zwiedziłem teatr. Otwarta scena, wzniesiona na 8—9 stóp nad ziemią, nie miała wcale dekoracyi. Za kulisy wiodło dwoje drzwi po obu stronach, zakrytych zasłonami. W małym przedziale na prawo mieściła się kuchnia i kipiały imbryki. Jakiś aktor malował pośpiesznie białą farbą afisz dzisiejszego przedstawienia. W sąsiedniej obszernej izbie znalazłem dużo aktorów, zwykłych chińskich prostaków, którzy pili herbatę, głośno rozmawiali i kręcili się po szopie. Przyjęli mnie dość wrogo, i tłómacz ciągnął mię za rękaw, szepcząc: „Chodźmy, to hołota!“
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.