dą, dość przyjemnej powierzchowności kobietę. Była ogromnie wystraszona i zmieszana widokiem tylu obcych mężczyzn. Męża jej podobno zabili chunchuzi, lecz ponieważ nie było świadków, zapodejrzano ją o udział i zamknięto w więzieniu do wyjaśnienia... Za co siedziała stara, nikt nie umiał objaśnić. Bełkotała coś, tocząc po nas wzrokiem błędnym i wylękłym...
Znów siedzę w wagonie, który bądź co bądź, tu, w Mandżuryi, jest miejscem wypoczynku dla podróżnika. Noc wietrzna i zimna. Ciemna, słabo sfalowana równina ledwie odrzyna się na bezgwiezdnem, zasępionem niebie. W taką noc przyjemnie jest mieć elektryczne światło nad sobą i siedzieć z książką w ręku na miękkiej, czystej sofie. Podróżnych pełniutko. Jadą Niemcy, Anglicy, Francuzi, znalazłem nawet dwóch Polaków, z którymi los szczęśliwie pomieścił mię w jednym przedziale. Przeklinają kolej za brak wygód i porządku, wymyślają na Mandżuryę.
— Piękny kraj, niema co mówić, piękny kraj! Prócz gołego stepu i gór nic nie widzieliśmy dotychczas! Tu, zdaje się, nikt nie mieszka. Nawet ptactwa, z wyjątkiem kawek, nie widać! Gdzież te osławione bażanty?
— Przed wojną było tu ludno. Teraz Chińczy-
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.