Miasto bardzo rozrzucone, niezregulowane, nieporządne. Nie ma wodociągów, ale ma... operę, gdzie w tych dniach miano dawać... Tannhäusera. Łatwiej tu o dobrego szampana, niż o dobrą wodę. Drożyzna niesłychana. Kurz, śmiecie, brud, wapno, cegła, budulec zwalone kupami i pomieszane bezładnie. Zanosi się na coś potężnego, czuć rozmach w planie. Punkt wybrany bardzo umiejętnie.
Za Charbinem pola uprawne już ścielą się nieprzerwaną płachtą. Lód jeszcze miejscami błyska w kałużach, ale wieśniacy już krzątają się na roli, czernieje nawóz rozłożony niewielkiemi kupkami w szachownicę co kroków kilka. Coraz częściej na dolinie zjawiają się nizkie, szare, z błota budowane wioski, a wspaniałe ilmy wznoszą wysoko nad niemi swe cienkie, węzłowate gałązki. Małe kapliczki, często ubrane kwiatami, bieleją wśród pól.
Coraz częściej też dostrzegam cmentarze rodzinne. Jakże odmienne sprawiają wrażenie od niechlujnych, zaniedbanych miejskich cmentarzy! Są to zazwyczaj grupy małych, odarniowanych pagórków, ocienione drzewami, sosną lub świerkiem — żałobnem drzewem Chińczyków. Miłe, czyste, widocznie troskliwie pielęgnowane — wcale nie zajmują tak dużo miejsca, jak o tem krzyczą Euro-
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.