Mukdenem musieliśmy czekać godzin kilka, gdyż jakiś dygnitarz kolejowy przejeżdżał i jadł obiad w Mukdenie. Wskutek tego zamiast po południu dostałem się do Mukdenu o zachodzie słońca.
Tłum Chińczyków rzuca się na mój bagaż i ciągnie ku swym wózkom. Są to słynne japońskie „dzinrykisze“ w skróceniu „ryksze“, które się przyjęły na całem tutejszem pobrzeżu. Jest to lekki, lakierowany wózek na dwóch kołach, z ceratową budką od deszczu, w który wprzęga się człowiek i wiezie. Wolałem jednak zwykły trzęsący wóz, ciągniony przez konia, uprzejmie mi ofiarowany przez towarzysza podróży — doktora.
Znów fatalny kurz i zapach cmentarzy podmiejskich.
Ale gdym wjechał na główną ulicę Mukdenu, byłem nagrodzony za tę małą przykrość. Słońce już zgasło, i zacieniona ulica wyglądała jak ciemne rojowisko. Ponad tem, w górze, w promieniach zorzy gorzał słoneczny tuman złoconych znaków kupieckich, rozwiewały się czerwone i żółte chorągwie, kołysały barwne latarnie. A poza tem w dali majaczyły mgliste, rogate wieżyce. Oczu oderwać nie mogłem od tego cudownego, oryginalnego obrazu, nie wiedząc czemu się przyglądać: czy mierzchnącym szybko deseniom światła w górze, smokom i oka-
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.