pom wygiętym, czy świetnym wystawom sklepowym, dziwacznym, jaskrawo ubranym postaciom, przesuwającym się w dole. Jechali i szli, konni, piesi, na wózkach i „rykszach“. Ubrani w jedwabne powłóczyste stroje, wyszyte bogatymi, barwnymi haftami, przewijali się przez tłum szary i niebieski zwykłych przekupniów i robotników, jak barwny szlak gzymsów w ich świątyni przewija się w zmroku zacienionych pował. Dotychczas nie widziałem jeszcze takich procesyi znakomitych, bogatych i wytwornie odzianych Chińczyków. Poczułem, że jestem w jednem z ognisk ich cywilizacyi... Mylę się: nie było to ognisko, lecz skarbiec, gdyż myśl i serce Chin, rozdrobnione na miliony cząsteczek, spoczywają i pracują po wsiach. Dlatego to można zawojować i zniszczyć miasta chińskie, ale niepodobna zmienić i zniszczyć Chin.
Za wskazówką doktora udałem się do „Hotelu Mukden“, jedynego w mieście. Była to dziura tak obmierzła, brudna i cuchnąca, że czemprędzej się cofnąłem. Przypuszczam, iż żadna chińska oberża nie byłaby mogła przewyższyć niechlujstwem tego pokoju, który mi pokazali. Innego nie mieli gdyż pozostałe trzy zajmowali „artyści“. Wychodząc z hotelu, usłyszałem rozmowę, która ostatecznie wyjaśniła mi sytuacyę.
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.