dynie... człowieka! — powiedział mi na rozstaniu poczciwy Ciuj-szań-siań.
To właśnie jest bolesne w tym zgonie, że lepsi Chińczycy go odczuwają. Jak zwykle w chwilach rozkładu, nastąpił zupełny upadek cnót obywatelskich. Powiadali mi ludzie, dobrze o tych rzeczach poinformowani, że w Chinach niema obecnie nieprzekupnych dygnitarzy, że sam Li-chung-czang był nieraz przez rozmaite państwa opłacany, że wprowadzenie reform byłoby powitane przez większość ludu radośnie, ale reform tych nie wprowadzają, a natomiast wprowadzają nowe podatki i nadużycia. Lud, obciążony podatkami, uciemiężony, odzierany przez swoich i obcych, burzy się; patryoci snują rozpaczliwe plany... powstają co chwila nowe spiski, organizują się częściowe powstania. Potężny naród, zapracowany i zajęty po wsiach, burzy się i kołysze kiedy niekiedy, jak ocean, i jak ocean nie jest zdolny wyjść z brzegów, stworzonych przez własną historyę. Zerwać ich niepodobna: trzeba je z mozołem i męką przerobić. Gdyby Chińczycy nie byli zmuszeni podlegać zewnętrznym wpływom, przeróbka taka nie przeraziłaby ich; ojczyzna ich tyle już przeniosła zmian, przetrwała burz... ale w takich warunkach słabnie i wiara w przyszłość, odwaga i ochota do pracy.
Wogóle Chińczycy przedstawili mi się bardzo
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.