słoneczną, śmiejącą się, ogromnie kolorową ulicę. Niebo, dzięki nizkości dachów, sklepia się w górze swobodną, obszerną kopułą; nie ma się wrażenia, jakoby się kończyło tuż za krawędzią posępnej kamienicy.
W miarę, jak zbliżamy się do wystawy, tłum wzrasta. Plac przed wystawą czerni się od ludzi. Na placu tym, od strony stacyi kolejowej, stoi wielka brama tryumfalna, utkana z wierzchu, jak suknem, jodłowemi gałązkami; na tem tle zielonem pysznie odbija żółty deseń japoński i cyfry mikada. Tłum wciąż przepływa przez kołowrotki, gdzie kontrolerzy odbierają bilety. Policya stoi gdzieniegdzie, prawie niedostrzegalna, ale porządek mimo to wzorowy: nikt się nie śpieszy, nie szturcha, nie tłoczy, i ta atmosfera spokoju i pewności przyjemnie działa na przybysza, nie znającego języka i zwyczajów. Wmieszałem się w ten tłum i poszedłem z nim.
Wystawa nieduża, ale bardzo miła. Podłużny plac, ozdobiony pośrodku trawnikiem i kwiatami. Z białego pawilonu, oświetlonego wieczorem elektrycznością, lały się wodospady. W dali, na górze, wśród klombów zieleni bielał Pałac sztuki, a przed nim olbrzymia postać Kwannon — bogini miłosierdzia z dziećmi, bawiącemi się u jej stóp. Był to
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.