nych ogrodów, znaków handlowych i jaskrawych chorągwi. Na wschodzie, tuż nad morzem, po wązkim gzymsie góry, toczył się kłąb białego dymu: to leciał pociąg w głąb wyspy do Sapporo. Wkrótce przybyła z brzegu łódź zabrała nas na przystań.
Było jeszcze bardzo rano i nie znalazłem na pomoście ani tragarzy, ani „dzinrikszi“. Jakiś chłopak wziął na barki moją walizę i obiecał poprowadzić mię do hotelu „Maru-iczi“, gdzie miałem się spotkać z misterem B. Skorzystał jednak filut z mej nieświadomości i zaprowadził do własnego hotelu. Napis japoński nic mi nie objaśnił, na pytania odpowiadano mi stanowczo, że tu Maru-iczi. O pomyłce dowiedziałem się o wiele później. Zresztą i w tym hotelu było mi niezgorzej. Dano mi śliczny, czyściutki pokoik z widokiem na morze, z pięknym rysunkiem rozigranych ryb i olbrzymim napisem jakiejś filozoficznej sentencyi w rzeźbionej ramie. Mebli żadnych, za to pośrodku duża mosiężna fajerka, kunsztownie cyzelowana, którą natychmiast ładna, czysto ubrana „muśme“ napełniła gorącymi węglami. Druga „muśme“ weszła z tacą słodkiego ciasta, uklękła, uderzyła przede mną czołem i zaczęła ustawiać na pięknych, bronzowych spodeczkach wytworne, herbaciane filiżaneczki. Trzecia „muśme“ przyniosła mi dwa
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.