ły gałązki nad samą drogą, lub chyliły się w stronę przeciwną, nad głęboką przepaścią, w której płynęła rzeczułka i kryła się porzucona przez nas wioska Muororan. Z grzbietu przełęczy w obie strony błyskała daleko błękitna „Volcano-bay“.
Spuściliśmy się ku błotnistym, zalanym wodą polom, gdzie wieśniacy, w ogromnych, jak parasole, stożkowatych kapeluszach, sadzili flance ryżu. Odtąd droga wciąż biegła wśród pól uprawnych, wśród gęstych krzewów czeremchy, traw i ziół rozmaitych i zarośli końskiego szczawiu, wybujałego powyżej głowy jeźdźca. Wśród soczystej zieleni płonęły jaskrawo wielkie kielichy czerwonych tulipanów o podartych, jak płomienie, płatkach, rumieniły się okrągłe czasze karminowych Głogów, kupy białych róż bielały, jak śniegi, pyszne spireje strzelały w górę, jak okiście perłowej piany, a miejscami słały się nizko rozkoszne bukiety koralowej, nieokwitłej jeszcze, spóźnionej kamelii. A w dali błękitniało morze, poza niem wznosił się wysoko krater niżowy wulkanu „Uso“, jeszcze dalej siniał olbrzymi, ciemny, zgasły „Sziribeszi“, i ciągnął się, stapiając zwolna z niebem, błękitny łańcuch gór.
Wypoczęliśmy w czystem, ładnem, tonącem w zieleni miasteczku „Mombecu“ i ruszyliśmy dalej. Za miastem sterczał szereg kominów fabrycz-
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.