gał żółty, parasolowaty kapelusz wieśniaka. Łany kwitnącego rzepaku, wkropione w to morze sfalowanej zieleni, aż w oczy rznęły swą jaskrawą w słońcu pozłotą.
Był to zaiste złoty pożar, w którego łunie szczególnie pięknie wyglądały drzewa melancholijnego, smukłego „kirinu“ z dużymi, jakby zwarzonymi liśćmi. Rosły one gęsto, umyślnie posadzone na miedzach koło chat i wzdłuż drogi, wysoce cenione dla swego białego, lekkiego drzewa, z którego wyrabiają sandały i... arfy. Koło chat drobnych, ale schludnych, przykrytych zazwyczaj słomianemi strzechami, widziałem wszędzie drzewa owocowe i dekoracyjne, kwiaty i ogrody z włoszczyzną. Studnie z daszkami, a przed niemi zwykle mata, aby nie było błota z rozchlapanej wody.
Mosty wszędzie całe lub w toku naprawy, gdy były przez rozlew zerwane. A rozlewy tu bardzo częste i bardzo gwałtowne. W miejscowościach, gdzie z gór woda deszczowa zbiegała z wielkim impetem, stało drewniane koryto, chroniące drogę i urwiska od rozmycia. Wiosek nie widziałem, same folwarki. Zazwyczaj chatki stały wśród pól pojedyńczo lub najwyżej po trzy.
Większe skupienia domów znajdowały się jedynie nad morzem; były to po większej części wioski rybackie.
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.