— Policmajster T. — rzekł drugi, wyciągając rękę.
Czekają tu na pana z niecierpliwością.
— Panowie mię zabiorą?
— Owszem, z przyjemnością. Ale przedtem musimy załatwić formalności z Japończykami.
Doktór przerzucał papiery okrętowe, policmajster rozglądał się po statku.
W kwadrans potem już siedziałem w łodzi parowej. Z sykiem, w pląsach biegła ona z fali na falę, a moi towarzysze wypytywali mię o rozmaite nowiny ze świata... Nie wiem, com im odpowiadał, lecz przypuszczam, że dowiedzieli się niewiele.
Na przystani doktór przez telefon dał znać bratu, że przyjechałem. Policmajster tymczasem ofiarował mi uprzejmie chwilowy przytułek. Wyszliśmy za wrota pomostu, strzeżone przez odźwiernego w uniformie i pierwszy obraz, który ujrzały me oczy, był tłum skazańców pogolonych i zakutych w łańcuchy. Pchali, lgnąc w błocie, wagon naładowany drzewem. Wokoło stał konwój z bagnetami i nabitą bronią. Skazańcy przyglądali mi się posępnie, z podełba, siląc się zapewne odgadnąć z grzeczności policmajstra, co im niosę: nowe cierpienia, czy możność nowych zbrodni?...
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.