Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

gów, cudnie malowanych na błękicie nieba i morza. Tyle razy zachwycałem się nimi i nigdy nie miałem ich za wiele. Tymczasem amfiteatr miasta, rozsypany na stokach skały „Leżącego Byka“, szybko malał. Już małe domki japońskie wyglądały jak gniazda jaskółcze, już dachy ich niknęły wśród zieleni ogrodów, podobne do drobnych, jasnych tafli, już jaskrawe, czerwono-żółte flagi, miotające się tu i owdzie nad nimi, zmalały do wielkości skrzydeł motylich. Liliowa gaza odległości przysłaniała wszystko. Sieć masztów okrętowych w porcie stała się podobna do pajęczyny. Jedynie biała iglica kościoła protestanckiego strzelała wyraźnie ku niebu na lewym boku groźnej skały, a na prawym wznosił się wspaniały zrąb cyprysowy świeżo zbudowanej, szintoiskiej świątyni. Byłem na jej poświęceniu. Dokoła rzeźbionych, zaledwie postawionych łupów, kapłani w zielonych i żółtych szatach oprowadzali z kwiatami w rękach biało odziane dziewice, przepasane wzorzystemi „obi“.
Był śliczny dzień majowy, tłum barwną ścianą oblegał miejsce uroczystości, wieszał się na pomnikach sąsiedniego cmentarza, na dachach sąsiednich budowli... Miarowo huczał dzwon, grały bębny i samuiseny. Rzeka chorągwi żółtych, czerwonych, zielonych, niebieskich, wyciętych w kształ-