Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

przez nie po drodze małe czółno rybacze kołysze się, jak łupina: goły rybak ledwie wiosła w dłoniach utrzymać może, czerwony pływak portowy, rzucony w lazur zatoki, niby oderwany kwiat granatu, to ginie wśród zwojów bałwanów, to znowu się wynurza.
Miasto już znikło, w głębokiem wcięciu zatoki bieleją jedynie na zboczach zacienionych gór domki wiosek, widać długą, czarną sylwetkę więzienia i zalotne budowle zakładu kąpielowego Iunokawy, gdzie mają zwyczaj kąpać się razem wesołe „gejsze“ i miejscy dandysi. Już nic nie widać, jeno zielonawo-płowy wnęk wyniosłego brzegu, nad perłowem wody roztoczem i na rogach jego z jednej strony strome, malachitowe wiszary „Leżącego Byka“, za które schowało się miasto, a z drugiej, z poza gór, wygląda różowy, niezrównany w swych liniach i cieniach krater „Komagatakie“. Fale tłuką się o spadające wprost do wody głazy „Leżącego Byka“, zaś wydrążony stożek Komagatakie, rysując się wyraźnie na błękitnem niebie, ginie spodem, śród mgieł liliowych. Oba wyglądają tak uroczo, a jednak oba kryją pioruny. Komagatakie wybuchał w 1856 roku; zaś na wygładzonym wierzchołku „Leżącego Byka“ uważne oko dostrzeże bez trudu ślady ludzkiej ręki. Samotne słupy telegraficzne, wybiegłszy na krawędzie skał,