notesy, portmonetki, papierośnice i nie gubią ich nigdy. Kobiety mają dwa pasy, jeden wązki dla podtrzymania odzieży, drugi dla ozdoby, zawsze ładny, malowniczy, szeroki, zadzierzgnięty na plecach w wielką ukośną kokardę bez końców. Zwie się on „obi“ i stanowi główną chlubę i troskę japońskiej strojnisi. Na nogach drewniane sandały na wysokich podstawach.
Ubranie Japończyków jednostajne, zazwyczaj ciemne, krojem i kolorem wcale się nie różni w rozmaitych okolicach kraju.
Mój towarzysz podróży nosił już jednak europejskie obuwie i bieliznę. Idąc spać, zrzucił wszystko i wdział jedynie jasne, nocne „kimono“. Robił to zupełnie otwarcie przy mnie, gdyż w Japonii na nagość inaczej się zapatrują, niż u nas.
Pamiętam, jak raz w Omaba, zwiedzając siarczane kąpiele, wszedłem wypadkiem do żeńskiego przedziału i znalazłem się wśród grona młodych „jo“ i „muśme“, pozbawionych nawet figowego listka. Okazało się, że tylko ja sam się zmieszałem; one, nawet nie mrugnąwszy okiem, ubierały się dalej. Na brzegu tymczasem policyant spędzał opryskliwie gołych, muskularnych gentlemanów, którzy wyszli z łaźni pogapić się na nasz parowiec. Jestem pewny, że zrobił to na żądanie szczapowatych Angielek, które były przyjechały ze mną.
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.