Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

łem z sobą żadnych zapasów i kupowałem sprzedawane na stacyach „bento“.
Wygląda ono nadzwyczaj zachęcająco: czyściuchne, z nowego drzewa, cienkie, jak papier, pudełeczko łubiane składa się z dwóch części, dolnej i górnej, i jest misternie związane włóknem roślinnem, zadzierzgniętem na misterny kołeczek... Istna bombonierka! W górnej — ryż biały, przezroczysty, wyborny ryż... Hm — rzecz wcale niezgorsza, gdyby choć.. ziarenko soli lub cukru, ale bez tego ten niepokalany ryż smakuje jak klajster introligatorski... Otwieramy drugie pudełko: może tam schowana szczypta soli? Cudny widok: jakieś bursztynowe, żółte, czerwone i fijoletowe kompoty, ułożone w bajecznie kolorową mozajkę... Szkoda ruszyć! Owszem, owszem! lepiej nawet nie ruszać, gdyż cacka te, włożone do ust, wywołują okrzyk zgrozy i wyciskają łzy z oczu, tak są gorzkie i zjadliwe... Nawet Anglicy z juchtowemi podniebieniami wykrzywiają się od nich. Te bardzo przyjemne dla oczu płody, to zwykła rzepa, rzodkiew, czosnek, cebula, pieprz strączkowy — wszystko odpowiednio wymoczone i umalowane. Znajdzie się jeszcze w pudełku kawałek ryby solonej, suchej jak trociny, skrawek macki głowonoga, jakieś wąsy, jakieś skrzela...