stu, rzuconego nad potokiem, z gromadką idących przezeń dzieci, mały młyn wodny, cicho klekocący u drobnego upustu — rzadkość w tym kraju, gdyż ryż nie potrzebuje pomiołu. Wiatraków tu wcale nie znają, zarówno jak nie znają nawet na północy kominów w chatach — dym wychodzi przez boczne dymniki w dachach. Palą tu mało i wyłącznie dla potrzeb kulinarnych, a ogrzewają pokoje fajerkami z węglem. Często na szczytach stoją beczki na wypadek pożaru.
Znów śliczna, zielona kępa bambusów wśród żółtych pól.
Znów miasto nad perłową zatoką. To Onemiczi. Przelatujemy środkiem niego, ocieramy się nieledwie o ściany domów, trącamy o dachy. Na ich szczytach wisi dużo tkanin kolorowych, suszących się w słońcu. Są w Japonii wszędzie prawie na szczytach domów małe rusztowania, na których farbują, odnawiają lub bielą do odpowiedniego tonu barwne, domowe materye. Zwykle na tych małych platformach, otoczonych galeryjkami, gospodarują kobiety. Właśnie jedna z nich schodzi i jest na jednym poziomie z oknami wagonu; zastygła nieruchomo na schodkach z wyciągniętą nóżką w białej pończoszce, kolorowa łuna bije jej na twarz z przyciskanego do piersi stosu kolorowych tkanin, a oczy w zamyśleniu patrzą na lecący pociąg. Po-
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/236
Ta strona została uwierzytelniona.