— Pilnuj! Na prawo! — rozlega się z bocianiego gniazda.
— Pilnuj! Z tyłu! Blizko! — powtarza ten sam głos.
Sternik aż się do podłogi nachylił, obracając koło rudla, wśród pian, wycia wiatru i chlustania bałwanów. Statek, jak fryga, obrócił się prawie na miejscu.
— Pełny! — grzmi przez tubę do maszyn.
Wszystko drga w szalonym pędzie...
„Fale z drogi, wichry z drogi...“
Z niepokojem śledzimy trzy ogromne ssaki, kolejno wynurzające się z wody i ciskające wysoko ku niebu białe fontanny. Brunatne ich grzbiety błyszczą na słońcu, łącząc się z falami w potoczystych liniach.
— Na dno! — mówi ze zniechęceniem kapitan, gdy te potężne grzbiety, opisawszy w powietrzu łuk mocno wygięty, mignęły rozdwojonymi ogonami nad wodą i znikły.
— Jeszcze będzie jeden! — ostrzega sternik. — Nilson, pilnuj!... — woła na strzelca.
Ten już dawno ma się na baczności, nogą odemknął śrubę, tamującą wahadłowe ruchy działa, prawą ręką ujął drewnianą rękojeść, gdzie znajduje się kurek. Ogromny słup rozpylonej wody
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/254
Ta strona została uwierzytelniona.