w spękanych skałach... Obdartusi szli wciąż za mną, pokazując na usta.
Znikli dopiero w tłumie handlowej dzielnicy, błyskawicznie podchwyciwszy rzuconą im monetę, wystraszeni widokiem chińskiego policyanta z grubym kijem w ręku.
Na „Shenkeng’u“ znalazłem samych Anglików. Było paru Francuzów, ale ci mało się udzielali, kryjąc po swoich kajutach. Były dwie panie, jedna, młoda „lady“, bardzo przystojna, dystyngowana blondynka, jechała z Szanghaju na tydzień do Pekinu. Nikt jej nie towarzyszył w podroży, ale wszyscy otaczali uprzejmą, spokojną, angielską opieką... Druga była siwa już pani, mężnie dotrzymująca kroku podróżującemu widocznie w interesach synowi. W tem towarzystwie był rozumie się i nieodzowny „globetreader“, udający się do Korei na polowanie na bażanty. Pytał mię, czy nie wiem, gdzie tam najodpowiedniejsze do tego miejsce...
— Rozumie się, że w górach, lecz uprzedzam pana, że tam pewnie już spadł śnieg.
Ściągnął ramiona z wyrazem przykrego zdziwienia.
Zapadał wieczór, a malinowe słońce, wielkie, matowe, jak to często bywa w Japonii, skryło się
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/276
Ta strona została uwierzytelniona.