kował ich natychmiast do dwóch i ruszyliśmy wzdłuż wielkiej, czarnej ściany w ciemnościach ledwie rozświeconych tu i owdzie migającymi ognikami latarni. Przez wielkie wrota sklepione dostaliśmy się do miasta. Od samej stacyi trop w trop szedł za nami jakiś jegomość.
— Po co pan do nich idzie? Oni biorą siedem dolarów, a my tylko trzy — mówił łamaną ruszczyzną.
Znowu Niemiec!
Nic mu nie odrzekłem.
— Doprawdy, wyrzucone pieniądze! U nas wcale nie gorzej!...
— Nie wierzę w niemieckie hotele... Jużem się sparzył!...
— Ależ i tamten niemiecki...
— Taak?...
Nie miałem jednak czasu zastanawiać się nad tą okolicznością, gdyż mój przewodnik rzeczy na „rykszę“ był ułożył, a do drugiej gwałtem mnie ciągnął.
Hotel istotnie okazał się niemieckim: poświadczyły to swędzące obrzydliwie lampy, niedbała, nieuprzejma usługa, zła kąpiel, kurz, brud i wiele innych drobnostek bardzo przykrych dla zmęczonego podróżnika.
W Pekinie Niemcy stanowczo „stanęli mocno“; niemieccy żołnierze, niemieckie koszary, niemieckie napisy i sklepy rzucają się w oczy. Rosyjskich żołnierzy, choć ich o wiele więcej, jakoś nie widać.
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/284
Ta strona została uwierzytelniona.