grubą gotówkę, choć, jak się okazało, według przepisów kolejowych każdy podróżny miał prawo w trzeciej klasie na rubla strawnego, w drugiej klasie na dwa, a w pierwszej na trzy ruble dziennie. Nikt z nas jednak o tem prawie nie wiedział, i każdy płacił chętnie, byle coś dostać.
Urzędnicy kolejowi uciekali od podróżnych, jak od morowej zarazy, i kryli się gdzieś po dziurach, że znaleźć ich było bardzo trudno. Nagabywani twierdzili, że to nie ich rzecz, że oni są „od ruchu“, wreszcie od kół, wagonów, biletów, i odsyłali głodnych do kogoś, kogo właśnie nie było.
Angielce, która energicznie na nich napadła, podano kotlet... Ja zaś wolałem na ustroniu przyglądać się spokojnie naturalnemu biegowi rzeczy.
Niebezpieczeństwo już nie groziło nikomu, a obronę „praw człowieka“ wziął na siebie „stan trzeci“. Błądziłem wśród gromady wilgotnych, zziębłych cyklopów, którzy nas przed chwilą wyrwali z uścisków burzy. Gęsto wypełniali salę stacyjną, a para ich oddechów, zapach machorki, przałych kożuchów, niezmienianych kilka dni onucz, czynił pobyt wśród nich dość przykrym. Znowu burzyli się. Żądali wódki, żądali większej liczby pustych wagonów, aby mogli się tam ogrzać, osuszyć i wyspać. Dano im wódki, lecz o wagony wynikł zatarg.
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.