Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

dowanych, posiadających sklepy, cerkiew i szkołę, a zupełnie nieznanych rządowi. Za moich czasów naczelnik okręgu Wierchojańskiego odkrył w ujściach Leny taką wieś jakucko-rosyjską, nieznaną nikomu.
Długi czas nie było w Syberyi żadnych dróg prócz spławnych rzek. Rzekami dostawali się do jej głębi śmiali myśliwcy, szukając drogich lisów i soboli; śladem myśliwców, prowadzeni i wspomagani przez nich, przyszli zdobywcy Kozacy, przybyli urzędnicy i poborcy podatków, pobudowano miasta i ostrogi (zameczki). Ale wszystko to trzymało się rzek, pozostawiając ogromne międzyrzecza nietkniętemi. Ładowne statki z pobranym jasakiem, z futrami, z kością lub towarami, prochem, mąką i ludźmi, spławiano lub holowano rzekami. Szły więc one Turą do m. Tiumenia, stamtąd Tobołem mimo Tobolska do Obi, dalej Obią i jej dopływem Ketą do Jeniseju. Z Kety do Kasu (dopł. Jeniseja) przewłóczono statki przez nizki, błotnisty, kilkuwiorstowy „włok“[1].

Z Jeniseju Angarą szły statki aż do Bajkału, Podróż trwała lata całe. Carski poseł, Spotharyusz,

  1. Obecnie przekopano tam z wielkim trudem i nakładem kanał, lecz kolej Syberyjska zabiła go; zarzucony, zamula się z każdym rokiem, coraz bardziej zwęża, umiera. Powiadają, że już przestał być spławnym.