głowami. Strzegą ich konni jeźdźcy z długimi batami i wielkie, szare psy, złe i kudłate jak wilki.
W lecie wszystkim się dzieje niezgorzej. Paszy i wody w bród, mleka dużo; nietylko jest co jeść, ale można wypędzić cokolwiek „araki“ dla rozproszenia dukuczliwego smutku. Choć Mongoł sam nigdy nie zabija sztuki większego bydlęcia i zadowala się co najwyżej co czas jakiś baranem, ale Bóg, troskliwy o swe dzieci, raz w raz zsyła jakiś wypadek na krowę lub konia, że trzeba go dorznąć i zjeść. Opowiadali mi kolejarze, że Mongołowie formalny bunt podnieśli, gdy przejechane przez pociąg krowy chciano zakopać w ziemi...
— To nasze szczęście!... Bóg chciał, żebyśmy to zjedli, a wy chcecie, żeby zgniło — dowodzili z przekonaniem.
Lamaistom religia zabrania przelewu krwi; są okresy, w których nawet w obronie własnego życia nie wolno im przekroczyć tego zakazu.
— Można go wtedy obrać ze wszystkiego, a on palcem nie ruszy!... — dowodził mi konduktor.
Szamanistów zakaz taki nie obowiązuje, ale mimo to przestrzegają go; wyjątek stanowią jedynie owce i barany, które i lamaiści i szamaniści rzną i jedzą przy lada okazyi; dość przybycia bardziej poważnego gościa do ułusu, aby nóż był
Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.