Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

kazu rodziców; zresztą moje podarunki zabrał i ogromnie posmutniał, kiedy kazano je zwrócić. Wogóle koczownicy nic mi sprzedać nie chcieli.
— Oni uważają cię za czarownika, za „kułaka“ (boksera-sekciarza), który jak weźmie co od człowieka, to razem zabiera i duszę, który z konia papierowego może zrobić żywego, a z żywego może zrobić umarłego. Oni są dzicy! — tłómaczył mi kupiec Chińczyk z Chajlaru.
Zresztą i u podmiejskich, osiadłych Daurów też nic kupić nie mogłem, ale tu działały prawdopodobnie inne przyczyny. Skoro tylko przyjeżdżałem do wioski, zjawiał się niezwłocznie sołtys miejscowy, wypytywał mię po co przybyłem i już więcej nie opuszczał.
W obejściu jego ze mną, grzecznem, uprzedzającem, przebijała ukryta trwoga i niepokój. Doskonale je zrozumiałem, gdy jadąc dalej przez step, widziałem przy drodze sterczące kominy czarnych, zburzonych, opalonych fanz.
Daurzy, zamieszkali w pobliżu miast i stanowiący nawpół osiadłą ludność, trudnią się rolnictwem, hodowlą koni i handlem. Do namiotów przenoszą się tylko na lato. Zimę spędzają na folwarkach, w tak zwanych „fanzach“. Fanza stoi zawsze w głębi dziedzińca, po którego bokach mieszczą się szopy, składy, chlewy i śpichlerze. Fron-