Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/102

Ta strona została przepisana.

wraz z Panowem i Baturinem, wytłumaczył im, jako przedtem umyślnie użył z nimi wybiegu, aby osłonić samotność Beniowskiego, potrzebną mu dla obmyślenia spraw wielkiej wagi...
— Odpowiada Ochotynowi. Może od tego zależy życie wielu z nas, nawet los całej wyprawy, bo gdyby na nas korsarz znagła uderzył...
— Ale dłużej nie można czekać!... Już wychodzimy z zatoki i posłaniec niecierpliwi się... Widocznie lęka się, byśmy go nie uwieźli, jako zakładnika... — skarżył się Panow.
— A krzyż!... Co z krzyżem zrobić?... Niewiadomo!... — dodał Baturin.
— Jaki krzyż?
— Zapomniałeś? Ten, co go Beniowski przygotować kazał.
— Gdzież więc nareszcie on jest?... — spytał niecierpliwie Chruszczow.
— U mnie jest!... Zaraz wyjdzie!... Zastukam!...
Zastukał i istotnie z głębi ozwał się głos Beniowskiego.
— Jeszcze chwileczkę!...
— Śpiesz się, przyjacielu!... Daruj, że wejdę!... — odrzekł Chruszczow i drzwi uchylił.
Beniowski, stojąc, pochylony pisał list na pace od lekarstw. Odwrócił się ku oficerom i, pieczętując kopertę, rozkazywał tak głośno, że go słyszeli nawet kupiący się u wejścia na korytarz marynarze.
— Gotować szalupę!... Sześciu ludzi... Odwio-