Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/107

Ta strona została przepisana.

my bez twego przewodnictwa wśród burzliwego morskiego przestworza!? Ha!?
— I któż to się tak wygraża?...
— Ha, sam wiesz najlepiej, skoro ci Ochotyn o tem pisał... — odrzekł z pewną zwłoką Stiepanow, nie przestając świdrować wzrokiem nieruchomej twarzy Beniowskiego.
— Wiem, ale chcę od ciebie samego usłyszeć!...
— Koleżeństwo nie pozwala mi imion wymieniać. Natomiast proponuję, abyś pozwolił mi z wybranych oficerów i ludzi pewniejszych straż ci przyboczną utworzyć, która nie odstępowałaby cię na chwilę we dnie i w nocy i miała baczenie pilne na każdego, kto zechce się do ciebie zbliżyć... Nieprzystojną jest również rzeczą, abyś sam we wszystko wglądał, tracąc zdrowie i umysł na drobiazgi... Główna do ciebie należy instrukcja, którą wypełniać ściśle winni podrzędni naczelnicy, nad czem również miałaby czujny i nieustępliwy nadzór owa straż przyboczna... W ten sposób byłby do końca żeglugi zapewniony spokój, porządek i posłuszeństwo, oraz zabezpieczone życie twoje, tak nam wszystkim niezbędnie potrzebne...
Roześmiał się cicho Beniowski i spojrzał bystro na donosiciela.
— Widzę, przyjacielu, że skoro nie udało ci się pozbawić mię załogi, to chcesz koniecznie mnie samego odebrać załodze?... Co?...