Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/108

Ta strona została przepisana.

Zmieszał się trochę Stiepanow i zamigał wzrokiem, ale nie na długo.
— Kiedyż to chciałem was, panie, pozbawiać, załogi?... — spytał zuchwale.
— A co to znaczy?... — odrzekł Beniowski, pokazując mu jego własny list do Ochotyna.
Stiepanow rękę po list wyciągnął, skoro jednak Beniowski mu go umknął, nachylił się, zmrużył oczy i udał, że pismo czyta.
Beniowski śledził bacznie ruch jego zwieszonej pod stół ręki.
— Twój list!?... Co? Nie wyprzesz się!...
— Tak jest, mój! — odrzekł bez wahania.
— Cóż więc mam z tobą uczynić?...
— A nic!... Pokaż jej, niech powie, czy nie jest prawdą, że ją więzisz, że prześladujesz ją swoją miłością, że do Boga się przed tobą uciekać musi, że przez chwilkę wolnem nie śmie odetchnąć na pokładzie powietrzem z lęku, że się spotka z tobą, zabójcą jej ojca!... Cóż więc złego, żem ją chciał od tej męki wybawić?... I że sam chciałem odejść z towarzyszami z pod twojej nieznośnej tyranji!?... Wszakże wolnymi jesteśmy ludźmi, mamy prawo swemi rozporządzać osobami?... Tem bardziej, skoro widzimy jasno, dokąd doprowadzi twa przemoc i okrucieństwo... Wszak dowiedzion do ostateczności Izmaiłow pokusił się cały okręt i nas wszystkich nawrócić do Bolszej i oddać napowrót w ręce srogiej i obrażonej władzy... I stanie się to wcześniej czy później, wydadzą cię twoi słudzy i lizo-