Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/109

Ta strona została przepisana.

łapi dzisiejsi... Cóż więc dziwnego, że nie chcieliśmy wiązać się z twoim losem okropnym i pragnęli pozostać na wyspie spokojnej!?... Co dziwnego, że córkę twego nieszczęsnego dobroczyńcy chcieliśmy ratować od okropnych wyroków niemiłosiernego prawa, jakie ją czekają? Coby się stało, gdyby bunt załogi się powiódł?... I teraz nie co innego, jak ją miałem na względzie, planując otoczyć opieką twoją wstrętną wszystkim osobę... A ty, zamiast mi dziękować, jeszcze mię obrażasz i oskarżasz!... Oddaj mię pod sąd!... Owszem chętnie publicznie moje powody i wątpliwości wyłuszczę i ją samą, lilję czystą, na świadka wezwę, aby przeklęła ciebie w obecności wszystkich, jakeś tego wart...
Nabrzmiały żyły na skroniach Beniowskiego, wzdęła się szyja, zadrżała oparta na stole pięść. Wstrzymał się jednak i odrzekł wcale spokojnym głosem:
— Znowu widzę, że nierozumna zazdrość mąci ci myśli. Owszem, zgadzam się, idź do niej i spytaj, czyli chce statek opuścić, a wysadzę was na pierwszej wyspie. Nie pomyślałeś jednak, nieszczęśniku, na coś narażał ją, pomieszczając między trzydziestu kilku bezżennymi rozbójnikami... Czyż myślisz, że uszanowaliby jej panieństwo, oni, pozbawieni kobiet od tak dawnego czasu, gwałtownicy wyjęci z pod wszelkich praw prócz własnej chuci i woli?... Myślisz, że zwróciliby uwagę na twoje skargi i prośby, lub obeszli się z tobą tak względnie, jak my z tobą