Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/116

Ta strona została przepisana.

swój kraj pod ręką, czy w wodę zaopatrzyć się, czy statek naprawić... czy wypocząć... Śmiało możemy lądować, nie bojąc się ani kanibalców, ani morskich piratów!... — podtrzymał go Popow.
Czurin milczał i patrzał uważnie w siwą szparę widnokręgu, to wznoszącą się, to opadającą wśród skaczących do siebie wód i chmur.
— Chcielibyście po morzu jeździć, jak w karecie!... — mruknął wreszcie niecierpliwie. — Jeszcze można wytrzymać, a co jutro będzie, zobaczymy!... Choć wiatr taki to i tydzień czasem dmie!...
— Co ty mówisz, człowieku!... — przeraził się Chruszczow.
— Po tygodniu toć z nas próchna nie zostanie!...
— Eee!... Georgij Antonowiczu!... Tak źle nie będzie!... Żylasta i rogata w człowieku dusza, niełacno z ciała wyłazi! Ale idźcie już do swojego zajęcia, bo znów Beniowski nas zejdzie i pomyśli, że nowe knujemy spiski!...
W tej chwili fala przewaliła się przez pokład i sięgnęła aż do mostku, na którym stali; wielki maszt zatrzeszczał i zadygotał w posadach. Chruszczow ostrożnie, czepiając się uwiązanej pośrodku pokładu liny, podążył do swej kajuty. Był mokry, przemarzły, smutny i słabą pokładał nadzieję w rychłą zmianę pogody.
Tak borykali się w ciągu dwu dni z niezmiernym wysiłkiem z rozszalałemi fluktami i rosnącą nawałnością. Aż w końcu tego czasu, gdy