Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/130

Ta strona została przepisana.

Zasromał się stary na chwilkę, ale potem głowę dumnie podniósł.
— To nie jest zdrada!... To mus!... Nic z nimi nie zrobisz, nie dojdziesz do ładu; zobaczysz, że tylko sam zginiesz!... — mruknął.
— A no zginę, to zginę!... Wszystko jest hazardem na tym świecie! A tymczasem pójdę na herbatę do Nastazji Iwanówny!... Bo tu ciemno i smutno i nic już dzisiaj z mojej geograficznej roboty nie bedzie!...
— A no idź!... Biedna ona, może najbiedniejsza na tym warjackim okręcie!...
W malej kajucie Nastazji panował mętny półzmrok, ledwie rozświetlony palącą się przed obrazem „lampadą“. Wątły ogieniek, przysłonięty czerwonem szkłem, kołysał się łagodnie na srebrnych łańcuszkach odpowiednio do pochyleń statku. Nastazja leżała wyciągnięta na pryczy i, patrząc na tę błędną iskierkę, przysłuchiwała się idącym z okrętu szmerom i okrzykom, skrzypieniu masztów i trzeszczeniu wiązadeł statku, zmagającego się z uderzającą weń falą. Gdy usłyszała kroki w korytarzyku, zerwała się żywo i zapaliła świecę woskową. Na małym stoliczku w drucianych gniazdach stały talerze z przekąską, filiżanki farfurowe z niebieskim rysunkiem i szlakiem chińskim, oraz czajnik mosiężny, nakryty serwetą dla ochrony zawartego w nim napoju przed ostudzeniem. Obejrzała to wszystko pilnem okiem, starając się wstrzymać