Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/142

Ta strona została przepisana.

Jednakże o świcie doniósł Beniowskiemu oficer wachtowy, że ziemia w dziwny sposób znikła.
Wyszedł Beniowski i z mostku kapitańskiego pod wielkim masztem obejrzał uważnie widnokrąg, srebrniejący od świtu, oraz gładkie, lśniące morze, zawoalone, niby szronem, cieniuchnym muślinem mgły. Istotnie było cicho i zupełnie pusto na wodnych wokoło roztoczach, wiatr ledwie wiał i kiedy rozpiętych żagli marszczyły się i przykro motały.
Kazał rzucić popławek, aby przekonać się, czy nie niesie ich prąd, a jeśliby tak, to w jakim kierunku? Dowiedział się z przyjemnością, że płyną na południe, a że i wiatr, choć słaby, wiał w tym kierunku, więc kazał wszystkie żagle rozpiąć, aby podążać tam ze zdwojoną szybkością.
Wielu jednak z załogi z goryczą dowiedziało się o nocnym fenomenie.
— Dokąd nas wlecze ten stary bez wody, jadła i w dziurawym statku!?... — mruczeli.
— Woda i niebo!... I nikt nie wie, gdzie ich kres!?...
— Może u antypodów, co chodzą do góry nogami!... Będziecie i wy musieli nauczyć się toczyć na głowie, jak na kole, a pięty używać zamiast gęby! — żartował Urbański.
— A głównie poco to wszystko?... Dlaczego wczoraj nie lądował?... Morze było spokojne, jak staw.
— A poto, że na wodzie to on nas ma w gar-