ści!... Co bez niego poczniemy na nieznanych głębinach?...
— Jużciż!...
— Tymczasem na ziemi, jeszcze niewiadomo, czyja będzie górą!?...
— Dlaczego nie zatrzymał się u Czukczów!... Mielibyśmy pewne pożywienie i pomoc ludzką!...
— Ba!... Bał się, że go schwycą!...
— Więc poco było gadać wtedy, że chce się niby za nas w ręce rządu oddać, że gotów do Bolszej nawrócić!?..
— Poco gadać?... Łże!... Zawsze łgał!...
— Ziemia sama znikła!... A jakże!... Pocichutku kazał od niej odpłynąć...
— Albo może położył co do kompasu...
— Albo nawet jakie słowo rzekł!...
— Na wszystko go stać!... Taki „papista i „papiernik“!
— Cicho!... Idzie Sybaj!... — ostrzegali się wzajem malkontenci, gdy zbliżał się który ze stronników Beniowskiego.
Zaraz jednak niezadowolenie dało się wyczuć w gorszej, nie tak chętnej robocie majtków i hardości ich odpowiedzi.
Wieczorem doniósł Chruszczow Beniowskiemu o nowych knowaniach.
— Stiepanow?... — spytał chmurnie Beniowski.
— Nie. Całe szczęście, że go jakoś nie widać!... Mniejsze pieski tymczasem: Izmaiłow, Sudejkin, Sacharow, Poranczin... Czy wziąć ich?
Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/143
Ta strona została przepisana.