Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/148

Ta strona została przepisana.

— Nie, nie!... Bynajmniej!... Ale... nie widzę końca!...
— Końca?... Założymy państwo w celu ulepszenia rodzaju ludzkiego, wolne państwo nowych obywateli, gdzie prawa będą rozumne i sprawiedliwe...
— Z tymi ludźmi?...
— Niekoniecznie z tymi!... Może znajdziemy innych... Ci nam posłużą tylko za podściółkę... Godnych z pośród nich zostawimy, odrzucimy niegodnych...
— A kto z nas godzien?... Kto godzien?... — szepnął cicho Chruszczow, zwieszając głowę.
— Zapewne. Z trudem doskonalą się ludzie — odrzekł niechętnie Beniowski, znowu przykładając lunetę do oka.
Chruszczow postał chwilkę jeszcze, lecz ponieważ rozmowa nie wznawiała się, powtórzył jeno pytanie:
— Więc każesz rozdać resztę sucharów!?
— Tak, rozdaj!... I gorzałki zwiększoną porcję!... Napracowali się dzisiaj!...
Chruszczow odszedł, a za nim spuścił się z mostku i Beniowski. Przeszedł między szeregami gotujących się do spoczynku i wieczerzy ludzi, kiwnięciem głowy odpowiadając na pozdrowienia i zamieniając z tym lub owym wesołe uwagi...
— Cóż, Urbański?... Schudłeś, przyjacielu, na morskiej kapuście?... — spytał spotkanego oficera.