Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/152

Ta strona została przepisana.

bym was... Słyszałem wyraźnie, stojąc w korytarzu, jak rozmawiała ze swoją kamczadalką... W tem wszystkiem jest dużo przesady... Chcecie skorzystać z pozorów i zupełnie ją od świata odgrodzić!... — dowodził coraz krzykliwszym głosem.
— Milcz i wynoś się stąd!... tu nie miejsce robić hałasy!... — wstrzymywał go Beniowski.
— A ty?... Pocoś ty tu przyszedł?... To kiedy okręt tuła się po niewiadomych morzach, kiedy ludziom, co powierzyli ci swe życie, więcej swój honor, grozi głód, pragnienie i zagłada, ty tracisz czas na amorach pokątnych!... Dobrze!... Wiedz, że zaraz pójdę i opowiem wszystko załodze!...
— Nie, ty tego nie uczynisz, Hipolicie Wasilewiczu! — uspokajał go Bielski. — Toby doreszty dobiło Nastazję Iwanównę... To byłoby nawet podłe!... Wszak przed chwilą chciałeś ponieść najcięższą ofiarę, byle przywrócić jej zdrowie, zgubione przez twoją zapalczywość!... Czekałeś aż dotąd cierpliwie, już mniej ci pozostało zaczekać... Tam w krajach wolnych niewiadomo, jak się wszystko obróci!... Będziesz mógł znowu o jej uczucie konkurować!... Będzie wolną, wszyscy będziemy wolni!... Wszak nieraz rozmawialiśmy z tobą, jak niespodziewane bywają zwroty fortuny!... — przekładał mu stary, stojąc między nim i Beniowskim.
Oficer nie przestawał chmurnie patrzeć na rywala, ale uspokajał się widocznie.