Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/158

Ta strona została przepisana.

zacznie się mi sprzeciwiać, zepchnę go poprostu w przepaść! Co? Zgoda? Jak myślisz?...
— Boże uchowaj!... Boże uchowaj!... Zrobiłbyś go dla załogi męczennikiem, który, martwy, groźniejszy byłby dla spokoju, niż żywy... I rzuciłbyś na mnie cień niezmazany!...
Kuzniecow spojrzał na mówiącego z żartobliwem zaciekawieniem:
— Wszak i tak wystawia się przed wszystkimi jako męczennik!... I odkąd to boisz się więcej cienia, niż człowieka!?... Miałbyś spokój na całą drogę!
Przykra chmura przepłynęła po twarzy Beniowskiego.
— Zabraniam ci tego, zabraniam!... Jeżeli nie będzie cię słuchał, lub ludzi mącił, zwiąż go i odeślij do obozu z jednym lub dwoma ludźmi!...
— Czy nie lepiej związać go odrazu i zostawić w ustroniu, do którego wrócimy zpowrotem?...
— Nie!... Zrób, jak powiedziałem. Zresztą, o ile go znam, nie przypuszczam, aby, wobec twej wypróbowanej stanowczości, śmiał się opierać!... Potem będzie mącił, zapewne...
— Ha!... Dobrze!... Niech będzie, jak chcesz!... — odrzekł, wzruszając ramionami, Kuzniecow. — Ale wydaje mi się, że źle dziać się zaczyna od pewnego czasu... Osłabłeś, Beniowski!...
— Zapewne. Najlepszy dowód, że tak wiele