Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/165

Ta strona została przepisana.

rych postawił na nogi, ale i zdrowych bardzo pokrzepił i dobrze usposobił.
Wieczorami, gdy rozmaici łowcy wracali do obozu, było wiele wrzawy, wiele śmiechu, wiele opowiadań o doznanych myśliwskich przygodach, o upolowanej zdobyczy.
Jedynie białogłowom, ze względów przystojności i dla uniknięcia zwad, nie pozwolił Beniowski opuszczać obozu. Zbierały się zwykle koło namiotu Nastazji i, szyjąc, łatając podartą odzież marynarzy, śpiewały pieśni.
Stiepanow przepadł gdzieś, czas cały krył się po lasach, często nawet na noc nie wracał.
Nie czynił mu Beniowski wymówek, choć oficer jakby umyślnie swą niekarnością brawurował.
Dnia 9-go czerwca po południu wrócił z wyprawy Kuzniecow. Doniósł, że o cztery mile od obozowiska spotkał wioskę i zwiedzał ją; składała się z ośmiu chałup. Na widok wyprawy mieszkańcy śpiesznie pouciekali, tak, że w jednem tylko domostwie zastano starą babę i kilkoro dzieci. Owa stara baba miała cerę śniadą, rozmaite figury odmalowane niebieskim kolorem na czole i nozdrza przekłute. Nie umiejąc ani słowa po czukczyńsku ani aleucku, nie mógł się Kuzniecow od niej niczego dowiedzieć. Znalazłszy w chałupach kilka łuków i strzał, których ostrza żelazne dobrze były wyrobione, zabrał je z sobą wraz z zupełnym ubiorem z piór ptasich, wiedząc, iż ta osobliwość przyniesie Beniowskiemu ukontentowanie. Nie znalazłszy nic