Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/167

Ta strona została przepisana.

Beniowski również wytchnął trochę, pisał swój dziennik, czynił pomiary astronomiczne, badał mapy i kreślił na nich przyszłą drogę. Zajrzał nawet do Nastazji, lecz zauważywszy, że ta w czasie jego wizyty nie oddaliła jakby z umysłu z kajuty swej służebnej, zatrzymując ją pod różnemi pozorami, rychło wyszedł, nie pogadawszy nawet z ukochaną należycie.
Po jego odejściu Nastazja długo i cicho płakała, ukrywszy twarz w poduszkach, ku wielkiemu zdziwieniu i frasunkowi wiernej kamczadalki.
Ale o północy wiatr wzmógł się na tyle, że trzeba było zwinąć część żagli; chmury oblokły nagle czysty dotychczas horyzont, przysłoniły księżyc, zaciemniły poczynający się burzyć Ocean. Ponieważ należało się obawiać, że wokół rozsypanych wysp łatwo można wpaść na haki i skały podwodne, znowu czuwać musiała na zmiany połowa załogi, a z nią czuwać musiał w dwójnasób Beniowski.
Dzień wstał szary i burzliwy; wielkie ołowiane fale prężyły się wysoko, chłoszcząc się wzajem, tłukąc i zwijając czuby w pieniste grzywy. „Święty Piotr i Paweł“, jak mała łupinka, ślizgał się po ich wzdętych, pomarszczonych grzbietach, wzlatywał na opienione grzebienie, stawał tam prosto na krótką chwilkę, aby, znowu upadłszy na bok przeciwny, staczać się w przepaść otwartą. Znowu kołysanie statku część ludzi przypra-