Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/17

Ta strona została przepisana.

odrzekł Urbański, wąsa pokręcił i odszedł wspaniałym krokiem w stronę kuchni, gdzie już połyskiwało światełko i ludzie kręcili się z wiadrami.
Pilnie pracowała na rejach gromadka doświadczonych żeglarzy Chołodiłowa, wspomagana przez dodanych im do pomocy i nauki nowińców. Zwolna wyłaniały się z obsłon żaglowych kolumny masztów, znikały podbierane i mocno podwiązywane do krzyżownic płótniska, ukazywały się w półmaszciach bocieńce i szara pajęczyna olinowania, spływająca gęstą siecią ku burtom, zwisająca przejrzystą mgłą między rejami, zarysowała się wdzięcznie w powietrzu. Tu i tam, niby wielkie owady, tkwili wśród niej majtkowie, kończący swą robotę. Warkot bębna zwoływał tymczasem ludzi na dziób wpobliżu kuchni, gdzie kwatermistrz z blaszaną miarką czekał przy kufie gorzałki.
Beniowski znowu pojawił się wśród tłumu. Tym razem był sam i bystrem spojrzeniem przeglądał i tych, co szli po swe racje, i tych, co, siedząc na lawetach armatnich, spożywali już otrzymany posiłek.
— Ilu chorych? — spytał mimochodem kwatermistrza.
— Niema wcale! — odrzekł ten krótko.
Kiwnął mu głową i poszedł dalej, zlekka utykając na przestrzeloną nogę. Okrążył statek i wszedł na tyłach pod górny pomost. Pusto tu było i cicho; wszyscy pośpieszyli pospólnie wie-