Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/185

Ta strona została przepisana.

lencja raczyła przyjąć na pokład syna jego i odwiozła go na wyspę Urumusir do tamtejszego Taju, który jest jego krewnym!... — zwrócił się Sałazow politycznie do Beniowskiego.
Ten nie wykazał całej radości, jaką poczuł na tak pomyślny obrót sprawy, kazał jeno przygotować szczodry dar dla Taju, składający się z pięknej fuzji, garnituru nożów oraz zwierciadeł. Przybyłych zaś od niego wyspiarzy obdarował rozmaitemi drobiazgami: wędkami, igłami, gwoździami, i polecił uczęstować wódką.
Płynęli spokojnie według wskazówek retmanów, holując za sobą skórzaną bajdarę krajowców. Co czas jakiś to z jednej, to z drugiej strony okrętu na rozsłonecznionych, iskrzących się od drobnej fali błękitach wody i powietrza wypływały chmurki modrych wysp, rosły w miarę zbliżania się, wyłaniały ze swych mgławic góry, przylądki, zatoki, barwiły się zielenią lasów, szaremi wiszarami skał i żółtemi plamami świeżych spychów.
Cały czas rozmawiał Beniowski z Sałazowem, wypytując go się o ziemie, o ludy, o stosunki mieszkańców. Skąpo udzielał wiadomości stary lis. Dowiedział się z nich wszakże Beniowski, że wielka ziemia, którą najpierw ujrzeli, nie lądem była stałym, lecz wyspą Kadjak, zamieszkaną przez plemię Sumat, że stamtąd do Alaksyny, będącej właściwie brzegiem Ameryki, niedalej, jak czterdzieści mil morskich, że między mieszkańcami wyspy a lądu są ścisłe, nieustanne sto-