Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/187

Ta strona została przepisana.

obecnie byłaby to rzecz bardzo trudna!... — dodał znacząco.
— Działa zawsze się przydadzą, choćby dla wiwatów!... — uśmiechnął się Beniowski. — A dla nas podwójnie, gdyż nie wiemy, jaką jeszcze popłyniemy drogą i jak wiele portów obcych państw odwiedzić nam wypadnie...
— Więc nie wracacie do Ochocka?...
— Niewiadomo. Być może, że udamy się okrężną drogą dookoła afrykańskiego Kapu...
Sałazow spojrzał nań uważnie, lecz, trafiwszy na bystre oczy Beniowskiego, opuścił powieki.
— Ha, w takim razie tem bardziej potrzebujecie wypoczynku i reparacji!... — rzekł cicho. — W Urumusir nie wcześniej staniemy, jak w nocy!...
Urwał rozmowę i nie dał się już do niej skłonić, zbywając wszelkie pytania krótkiemi monosylabami.
Widząc to, Beniowski zostawił go w spokoju, kazał jednak Chruszczowowi nie odstępować na krok Moskala, aby ten nie wdawał się w niepotrzebne gawędy z innymi oficerami i załogą.
Dopiero o zmroku zarysowała się wdali wyspa, wskazana przez Sałazowa jako Urumusir. Beniowski nie chciał zbliżać się w ciemnościach do brzegów, ani kotwicy zarzucać w nieznanem mu miejscu.
Sałazow zdawał się być trochę zawiedzionym i nastawał, żeby go puszczono zaraz na ląd.