Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/19

Ta strona została przepisana.




II.

Skoro rozedniało na tyle, że ciemne mielizny dobrze oznaczyły się na połyskującej wśród siwych mgieł fali, dał Beniowski rozkaz podniesienia kotwicy.
Znów ostro zabrzmiała szturmańska piszczałka i po śpiącym statku potoczył się rozkaz:
— Wszyscy na pokład!
Niechętnie opuszczali ciepłe kajuty ludzie niewzwyczajeni do twardej służby morskiej, niektórzy nawet sarkali:
— Po jakiego licha tak rano!? Poco ten pośpiech!?
— To prawda! Nie mamy przecie terminu, nie jedziemy z towarem! Zdążymy!...
— A ścigać nas niema sposobu! Sam widziałem na własne oczy, jak palono w Bolszej statki.
— A jakże! Małej łódeczki nie zostawiono całej! Kum Trofimycz prosił, żebym mu choć bajdarkę skórzaną zostawił, aby sieci mógł oglądać. „Mój kochany, bliższa koszula ciała! powiedziałem. — Tobie bajdarkę, drugiemu bacik,