Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/211

Ta strona została przepisana.

rozbić namiot, zatoczyć tam beczkę wódki, rozłożyć maty, przygotować na niskich zydlach i tacach podarunki, kubki do napoi, paczki tytuniu, skrzynki z galetami... A wszystko obstawić ładnie zielonemi gałązkami i drzewkami, wyrąbanemi w pobliskim lesie.
Przyglądały się tym robotom zdala gromady dzieci, ale dorosłych prawie dzisiaj widać nie było.
Dopiero gdy słońce dobrze wzniosło się na niebie i blado-błękitny Ocean cały zagrał złotemi łuskami drobnych fal, rozległy się od strony wioski głuche uderzenia bębna i przenikliwy świegot piszczałek. W obozie też zagrała trąba, i Urbański uszykował frontem przed szopą swoich strzelców oraz majtków Chołodiłowa w mundurach i pełnym rynsztunku. Beniowski w otoczeniu oficerów stał przed namiotem w oczekiwaniu gości.
Zbliżała się, rosła, stawała coraz wrzaskliwszą muzyka, przyłączył się do niej tupot nóg i dzikie wykrzyki, aż wreszcie w wylocie drogi, między pierwszemi domami pojawił się barwny, pstrokaty tłum. Na przedzie dwu krajowców przystrojonych w futra i w pióra dźwigało za uszy ogromny bęben, w który trzeci krajowiec, goły do pasa, bił zaciekle pałkami; za nimi ciągnął rząd zupełnie prawie gołych, ale zato pięknie malowanych żółtą, czerwoną, białą i niebieską farbą flecistów, z piórami w czubach wysoko zaczesanych włosów. Dalej szedł Onaha z żoną,