Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/215

Ta strona została przepisana.

nasz brat, zbrojny w ognistą broń, i wybawił nas od napastników. Odtąd nie śmią już do brzegów naszych, do kwitnącej ziemi Urumsziri, zawijać ciężkie statki krwaworękich, kosmatych ludzi... Wolni rozmnożyliśmy się znowu, pewni życia odbudowaliśmy wsie nasze, rozradowani wzbogaciliśmy się, zabijając z roku na rok niezliczoną ilość miękkopuchych bobrów, ostrożnych kotów morskich, wilków i morsów z potężnemi kłami... Pełne są mięsiwa garnki naszych kobiet i pełne futer nasze komory... Aliści przychodzi drugi Biały Brat... Zjawia się, jako mgła, jako obłok wśród białych żagli, i obiecuje nam utrwalić do skończenia świata wieczny pokój, wieczną zgodę i sprawiedliwą zamianę zdobyczy naszej na cenne swoje żelazo, na miedź, na rury ogniste, plujące śmiercią, na sieci konopne, łowiące wyśmienicie najostrzejsze z ryb... I na dowód tego przywozi nam na białej skórze łabędzia język duchów, jakim przemówił zoddala z za lodowych gór i czarnych chmur nasz Biały Brat, Pan i Syn mój ukochany — Ochotyn!... Nie pozostaje nam nic innego, wojownicy, dzieci kwitnącej Urumsziri, jak krzyknąć wesoło „ijachaj!“ na cześć Wielkiego Morskiego Starca, Stworzyciela wszystkiego, co potrzebne Aleutom... Nie pozostaje nam nic, jak krzyknąć „ijachaj!“ na cześć Pana i Brata naszego, panującego nad morzem kozackiem, syna mego Ochotyna!... Nie pozostaje nam, jak krzyknąć wreszcie po wielekroć „ijachaj!“ na cześć nowego naszego Brata