Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/220

Ta strona została przepisana.

dziewczyny... Co powiedzą rodzice, gdy im chłopca zabiorę?... Może się oni na to nie godzą?... Wszak mówiłeś, że to nie twój chłopiec...
— O tak!... — odrzekł poważnie Onaha. — Dlatego tobie dawać!... On nie mój, on z Alaksyny... My go stamtąd brać, kiedy z Alaksyna wojować... A teraz my z Alaksyna robić zgoda... Mogą chłopak odebrać... A dla ciebie chłopak dobra... będzie... Tołmacz... Nie krzczona chłopak!... Ty go swoja wiara chrzcić!... Ty mieć twoja Pana Boga zato przyjaźń!... Ty go bierz, ja mówić: biały go brał!... Przepadło!...
Śmiał się, szczerząc szeroko duże zęby, żółte od żucia tytuniu, i wyciągnął do Beniowskiego pełną czarkę wódki:
— Pij, Benioszka, na zgoda... mohorycz!... Chłopca bierz!...
— Ha, jeżeli tak, to go wezmę... Nauczę go wszelkiego kunsztu, zrobię wojownikiem, może wróci i zostanie, jak ty, nauczycielem ludu swego!... — odpowiedział Beniowski, trącając się ze starym czarką. — A teraz pozwól, że ci ofiaruję na pamiątkę te małe upominki!
Tu kazał sobie podać przygotowaną zawczasu piękną flintę skałkową, funt prochu, pięćdziesiąt kul, kilka funtów tytuniu i flaszkę gorzałki. Rozgorzały oczy staremu, schwycił broń sępiemi palcami i zagadał po aleucku do syna, do siedzących wkoło wojowników. Ci stracili na chwilę swą niewzruszoną powagę i pochylili się ku staremu, aby lepiej obejrzeć prezenty.