Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/225

Ta strona została przepisana.

Zapłoniona i szczęśliwa słuchała go, nie śmiejąc jednak podnieść powiek, pewna, że w tej chwili właśnie wszyscy na nich patrzą.
Istotnie uwijający się wśród pak z towarami robotnicy pilnie nadstawiali uszu i zerkali raz po raz w ich stronę, aż wreszcie podszedł do nich starszy majtek Chołodiłowa, posępny i kanciaty Czułosznikow, i rzekł brutalnie:
— Pan, jenerale, tutaj siedzisz, a tymczasem przyszli ludzie Ochotyna i pytają, co mają robić.
— Niech czekają... Możesz odejść... — odrzekł szorstko Beniowski.
— Słucham!... odpowiedział marynarz, prostując się i błyskając zukosa na Nastazję oczyma.
— Idź, idź, Maurycy!... Pomyślą, że to ja ciebie wstrzymuję! — szepnęła, mieniąc się dziewczyna.
Gdy wyszedł przede drzwi, ujrzał dwunastu Moskali z siekierami na ramionach, siedzących nieopodal na kłodzie drzewa, na słońcem ozłoconych piaskach.
Dowiedziawszy się, że dwu z pomiędzy nich zna się dobrze na bednarstwie, odesłał ich zaraz do zajętych reparacją beczek, resztę skierował na statek, który postanowiono zupełnie wyciągnąć na odmiał dla gruntowniejszej rewizji oraz reparacji dna. W tym celu wbijano na brzegu pale, przymocowywano bloki, urządzano kołowroty, podczas gdy część robotników rąbała