Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/227

Ta strona została przepisana.




XVIII.

Słońce zapadło za lazurowe wody, zostawiając na niebie wachlarz złotego pyłu, purpury i fioletów. W zatoce, przysłoniętej skałami, było prawie ciemno; kolorowe światła zachodu wpadały tam z, góry, zmieszane razem, niby bilaski kościelnego witrażu, do mrocznej kaplicy. U zwierciadła nieruchomych czarnosrebrnych wód wznosił się ciemny korpus statku, li tylko na najwyższych krawędziach i obłych wypuklinach muskany koralowemi blaskami; reszta rozpływała się w tężejących z każdą chwilą cieniach nocy. Coraz jaskrawiej rozpłomieniały się ognie obozowe, a krwawe, dymne i przyziemne ich łuny coraz śmielej ogarniały namioty, szałasy, stosy beczek i towarów, oraz postacie ludzkie, kupiące się w ich pobliżu.
Ustał stuk i rozruch pracy dziennej, zastąpiony leniwym pogwarem robotników, szykujących się do spożycia wieczerzy i ułożenia do snu.
Beniowski, siedząc w swej szopie, odbierał od Czurina i Chruszczowa raporty ze stanu robót